W Rumunii bywaliśmy już wielokrotnie. Tym razem odwiedzamy miejsca, na które nigdy nie było czasu. Zaczynamy od monastyru w Horezu na Wołoszczyźnie. Ten pięknie położony monastyr zbudowany w XVII w. przez księcia Konstantyna Brincoveanu dał początek stylowi brynkowiańskiemu. Nas, oprócz położenia, które na pewno sprzyja kontemplacji i wyciszeniu, zachwyciły piękne freski. Niedaleko monastyru obejrzeliśmy warowne domy bojarów (cule). Zbudowane na planie kwadratu przypominają małe twierdze z niskimi, masywnymi drzwiami i otworami strzelniczymi na dolnej kondygnacji a częścią mieszkalną na górnej kondygnacji. W drodze do ostatniego odwiedzonego przez nas w Rumunii miejsca wpisanego na listę UNESCO, czyli delty Dunaju zaplanowaliśmy nocleg w okolicach miejscowości Berca. Mało znane, a bardzo ciekawe miejsce, czyli największe wulkany błotne w Europie. Wulkany można podziwiać w trzech miejscach. My wybraliśmy dwa: Noroiosi Mari i Noroiosi Mici. Jeszcze wieczorem zwiedziliśmy Noroiosi Mari, które wg relacji innych turystów miały być najciekawsze. Następnego dnia pojechaliśmy do położonych 3 km dalej Noroiosi Mici, które naszym zdaniem były zdecydowanie bardziej atrakcyjne. Wizyta w delcie Dunaju zawsze odkładana była na później , gdyż nigdy nie było tam po drodze , choć zdawaliśmy sobie sprawę z atrakcyjności tego miejsca. Zwiedzanie zaczęliśmy od obejrzenia znajdującego się w Tulczy Muzeum Akwarium Delty Dunaju. Naszą bazą w delcie był kemping Casa din Delta, który bez wątpienia wart jest rekomendacji. Z właścicielem kempingu i czwórką innych turystów udaliśmy się na kilkugodzinną wycieczkę łodzią. Wcześnie rano wypłynęliśmy z przystani na południową odnogę Dunaju zwaną St. George i dosłownie po kilku minutach przewodnik wypatrzył siedzącego wysoko na gałęzi orła. Chyba po raz pierwszy w życiu mogliśmy z tak bliska, tak długo i spokojnie obserwować tego ptaka. Symbolem parku jest pelikan i jak zawsze zastanawialiśmy się czy uda nam się je zobaczyć. Jeszcze zanim dotarliśmy do parku ujrzeliśmy je w locie. W czasie wycieczki łódką utwierdziliśmy się , że symbol parku został dobrze wybrany. Z pelikanami ,na ilość, mogłyby konkurować jedynie czaple. Nie jesteśmy ornitologami, więc trudno nam rozróżnić wszystkie oglądane tu ptaki a występuje ich w delcie ok. 300 gatunków. Przez ponad trzy godziny pływaliśmy większymi i mniejszymi kanałami łączącymi sąsiednie jeziora. Po drodze widzieliśmy m.in. orła, pelikany (2 gatunki), czaple (wszystkie możliwe gatunki), ibisy, kormorany, zimorodki, łyski, perkozy, kaczki, gęsi , łabędzie z małymi, ale i łabędzie gniazdo z jajami, nie wliczając żab i małych rybek. Spędziliśmy wspaniały ranek na wodach delty Dunaju pośród trzcin (największe trzcinowisko świata), grążeli żółtych i lilii białych. Zwiedzanie delty zakończyliśmy kolacją z miejscowych ryb. Rano z żalem żegnamy sympatycznych gospodarzy kempingu i ruszamy w stronę Bułgarii. Zanim przekroczymy granicę czeka nas po drodze jeszcze jedna atrakcja turystyczna. W miejscowości Tandarei rzucają się w oczy okazałe wille , bogato zdobione chromoniklem. Sprawdzamy w internecie skąd ten nagły przypływ gotówki na rumuńskiej prowincji. Okazuje się, że sprawa jest w Rumunii powszechnie znana. Niespodziewanie znaleźliśmy się w romskim Beverly Hills. Kapitał pozyskują z gangsterki i wyłudzeń socjalu w Wielkiej Brytanii. Zapomnieliśmy zrobić zdjęcia patrząc z niedowierzaniem na to co widzimy.
Bułgaria
Granicę rumuńsko -bułgarską przekraczamy przepływając Dunaj promem i pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Winietkę kupujemy w automacie, wymieniamy pieniądze, tankujemy się stosunkowo tanim paliwem i ruszamy do położonego 20 km od granicy pierwszego na naszej trasie obiektu UNESCO- Srebyrna. Po kilkunastu kilometrach zatrzymuje nas policja i widać, że na nas czekają. Interesuje ich tylko winietka. My przekonani, że wszystko jest w porządku z uśmiechem podajemy im winietkę i w tym momencie wyjaśnia się dlaczego na nas czekają. Otóż winietka, którą kupiliśmy na granicy ważna będzie dopiero za tydzień (po prostu zwykła omyłka w dacie), ale nie jest to główny powód zatrzymania. Dwa lata temu w marcu przejeżdżając przez Bułgarię nie mieliśmy winietki. Wtedy byliśmy przekonani, że skoro nie jedziemy autostradą winietka jest zbędna. Po opłaceniu 70 lewa kary, wiemy już, że Bułgarzy są bardzo pamiętliwi. Samo jezioro Srebyrna po wizycie w delcie Dunaju dość mocno rozczarowuje. Pelikany można zobaczyć głównie przez lornetkę., a cała infrastruktura (wieżyczki, ławki, barierki przy ścieżkach) od czasu kiedy została wykonana dwadzieścia kilka lat temu nigdy nie była konserwowana. Przy ścieżce spacerowej znajdują się względnie nowe altany i przenośne toalety. Na rozległej polanie zostajemy na nocleg. Stąd mamy widok na całe jezioro. Sielankę psuje jedynie upał i komary. Rano okazało się, że na naszą polanę wkroczyli panowie z wykaszarkami, a jednak dbają o te miejsca. Całodzienny przejazd w góry Piryn kończymy 2,5 km przed schroniskiem Wichren, na bezpłatnym polu namiotowym. Zakaz ruchu , który nas zatrzymał, jak podejrzewamy, to prywatna inicjatywa restauracji działającej obok pola namiotowego. Następnego dnia rano podjeżdżamy pod schronisko Wichren i czerwonym szlakiem ruszamy w kierunku szczytu. 1000 metrów przewyższenia zajmuje nam 3 godziny. Pierwszych 3 turystów spotykamy dopiero na szczycie. Cieszymy się piękną pogodą i dobrą widocznością , co na Wichrenie należy do rzadkości. Na zejściu, które zajmuje bez mała tyle samo czasu co wejście, spotykamy jedną kozicę, która nic sobie nie robi z naszego widoku. Przyjrzała się nam tylko i pasła dalej. Później z oddali obserwujemy ośmioosobowe stadko kozic, które bawi się na łacie śniegu, a drugie stadko widzimy jak pasie się na przełęczy. Kolejnego dnia przenosimy się w góry Riła. Tutaj wybieramy piękny, jednodniowy szlak wokół siedmiu jezior rilskich. Korzystając z pięknej pogody wychodzimy na szczyt 2550 m.n.p.m., skąd widać wszystkie siedem jeziorek. Spędzamy tu cały dzień podziwiając piękne widoki, kolory kwitnących wiosennych kwiatów. Spacerujemy między jeziorkami. Na nocleg zjeżdżamy do podnóża gór na mały , bardzo sympatyczny kemping. To już był nasz ostatni dzień w Bułgarii. Rano wyruszamy do Grecji na tygodniowe wakacje ze Stasiem. W Livanates (160 km od Aten) mamy zarezerwowany dom. Lokalizacja doskonała na wakacje z dzieckiem. Do plaży 300 metrów, ciepłe , płytkie morze , cisza i spokój. Pomimo panujących tu akurat upałów udaje nam się zorganizować dwie wycieczki do Cheronei i do Delf. Obydwie trasy prowadzą u podnóża Parnasu, co uświadamia nam, że przecież Grecja to nie tylko morze , ale i piękne góry.